Budzik, godzina siódma. Telefon obok poduszki, tak na
wszelki wypadek (bo przecież w nocy tyle może się wydarzyć…). Zaspana ledwo
rozumiem to, co rejestrują oczy. Biorę jednak telefon do ręki. O, coś
się zdarzyło – Facebook wysłał powiadomienie. No to wchodzę…
Tak mniej-więcej wygląda mój poranek. Później idę się umyć,
ubrać i zrobić śniadanie. Ale wpierw Facebook. Sprawdzam, co inni robili w
nocy. Komu co się urodziło, kto już zaspał, jakie zaserwowano kolacje i
śniadania. Kto już żyje i tak jak ja buszuje w Internecie (prawdopodobnie jak
ja wyglądając niczym zombie).
O swoich znajomych wiem wszystko. Ten jest na wakacjach, tamten
rozstał się z dziewczyną, trzeci znów ćwiczy do maratonu. Koleżanka nagrywa
płytę z zespołem, a druga prowadzi jakieś badania w Bździochach pod Psią Wólką.
Jest grupka doktorantów zmagających się z paczką studentów oraz grupka studentów
narzekających na doktorantów. I matki (obowiązkowo fotografujące każdą kupę
swojego potomka). Oraz kucharki (i ich posty „Patrz, co właśnie jem”).
Niezadowoleni. Sprzedający. Dziubdziusie wklejające sobie serduszka i buziaczki
na tablice i w komentarzach (rzygam tęczą…).
Sama należałam kiedyś do tej aktywnej grupy, która dzień bez
nowego posta, bez zdjęcia czy choćby udostępnienia uważała za stracony.
Wylewałam emocje i przemyślenia, nowe doświadczenia i codzienne obowiązki –
słowem: życie – na fejsbukową ścianę. Zwróć uwagę na czas przeszły. Gdyż teraz
trzy razy oglądam to, co kusi mnie wizją publikacji na wallu. Dlaczego?
Bo poznałam człowieka, który samą swoją obecnością jeżył mi
włosy na karku. A człowiek ów, choć nie był moim „znajomym z Facebooka”,
wiedział o mnie wszystko: gdzie byłam, co jadłam, co właśnie czytam, co myślę o
tym i owym oraz dlaczego jestem wkurzona. Wszystko. I wykorzystywał tę
wiedzę do manipulacji. Do zastraszania. Nawet kilka lat po opuszczeniu feralnej
dzielnicy oraz po zmianie numeru telefonu otrzymywałam od niego wiadomości.
Celne wiadomości sugerujące, że ma mnie na oku.
Dla kilku „lajków” nie było warto przechodzić tego koszmaru.
Nie opłacało się wymieniać spokoju na pozorny tylko kontakt z ludźmi, z którymi
de facto nawet nie mam ochoty wypić kawy. Powtórka tamtych doświadczeń nie
wchodzi w grę. A nauczona na błędach wiem, że:
- wszystkie posty lepiej określić statusem „Tylko dla znajomych”, a publicznie raczej nie udostępniać nic poza zdjęciem profilowym;
- opłaca się też włączyć ustawienia, pozwalające kontrolować oznaczanie na zdjęciach u innych osób oraz wrzucanie treści na swoją tablicę przez znajomych (mniejsza szansa, że wypłynie coś niechcianego przy Twoim nazwisku);
- nigdy nie warto wpisywać numeru telefonu, aktualnego adresu, udostępniać swojego kalendarza oraz innych danych, które ułatwić mogą podobnie psychicznym osobom „namierzanie” Ciebie;
- logowanie przez konto Facebook, przyjmowanie zaproszeń do aplikacji, gier i innych stron, które zbierają dane (albo po prostu spamują tablicę upierdliwymi postami) to niezbyt trafiony pomysł – nigdy nie wiesz, w jaki sposób i po co Twoja aktywność jest rejestrowana;
- nie warto przyjmować zaproszeń od „jednorazowych znajomych”, czyli tych, których spotkałeś raz lub dwa i prawdopodobnie nie będziesz z nimi utrzymywał kontaktu – lepsze mniejsze grono, ale ludzi sprawdzonych i z jakiegoś powodu ważnych.
A czego Was nauczyły portale społecznościowe?
Bardzo cenne wskazówki! Dlatego ja zmieniam od pewnego czasu strategię dotyczącą mojego prywatnego konta na fb. A z tym „znajomym z Facebooka” to na serio??
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Historia 100% prawdziwa, facet był moim sąsiadem w pewnym momencie w czasie studiów. Do "znajomych" go nie przyjęłam, ale i tak wiedział zdecydowanie zbyt wiele z tego, co się u mnie dzieje. Większość informacji udostępniłam wcześniej na Facebooku. Taka historia ku przestrodze...
UsuńNa szczęście nigdy zbyt wiele nie publikowałam na prywatnym profilu. Ostatnio był popularny w sieci filmik, z gościem, który podchodził do nieznajomych dziewczyn i pytał o różne rzeczy, które dowiedział się z ich Insta i FB - jak im się podoba siłownia, do której chodzą, że dobrze, że piją jakiś tam napój, bo przy ćwiczeniach pomaga, jak się sprawdza łóżko z IKEI i czy pies nie ma problemów ze wskakiwaniem na nie i mnóstwo innych informacji. Takie rzeczy mnie trochę przerażają. Nie rozumiem też ludzi, którzy oznaczają całe swoje życie na fejsie, gdzie i z kim są, co piją, co kupili.
OdpowiedzUsuńBardzo dobre rady. Dorzuciłabym jeszcze nieklikanie we wszystkie newsy udostępniane przez znajomych- szczególnie te sugerujące wpadki lub treści erotyczne- ostatnio często widzę oznaczonych moich znajomych w takich postach-wirusach... czasem tylko się dziwię jak można być tak naiwnym żeby w takie rzeczy wchodzić...
OdpowiedzUsuń