Po imieniu

Na drugim blogu biorę udział w projekcie Art Journalowym, który motywuje mnie do comiesięcznego podjęcia konkretnego tematu. Karty mojego notesu zapełniać się będą pracami, które nie tylko pasują do wytycznych Kawy i Nożyczek, ale też mówią coś o mnie.
Stąd pomysł, by połączyć poprzez Art Journal oba blogi - tam wypowie się przede wszystkim zdjęcie, tu zaś głos dostaną moje emocje.


Wpis w żurnalu miał być o imieniu. O sobie. Chciałam określić Dagmarę, kim i jaka jest. Co znaczy to imię, jak wpływa na noszącą je.
I jest o imieniu. O tym, że streszcza się w nim definicja. A może o tym, że w ogóle definiować nie trzeba, gdy zna się odpowiednią nazwę?

Niedawno wysłuchałam dotyczącej mnie bezpośrednio rozmowy. Trudno mi przechodzi przez gardło stwierdzenie, że brałam w niej udział, skoro niewiele mogłam powiedzieć... Dwie osoby przeciwko mnie jednej. Dwóch ludzi, którzy określają siebie, jako moich przyjaciół i ja - w tej konkretnej sytuacji we własnej głowie bezbronna i zaszczuta.

Być może wszystko wyolbrzymiam. Może całość była żartem lub niewinną dyskusją.
Ale w chaosie emocji, który mi towarzyszy, trudno o inną interpretację zdarzeń.

Dagmara, czyli ja. Ja - kobieta. Ja - indywidualność. Ja - psycholog. I ten ostatni element mnie został odrzucony. A tym samym czuję, jakby zakwestionowano spory kawałek mnie w ogóle. Bo nie mam już przyzwolenia na to, by obserwować, słuchać, wyciągać wnioski. Nie mogę już dzielić się spostrzeżeniami i prognozami. I przede wszystkim zamknięto mi usta na wszystko to, co w moim (potocznym już od dawna) słowniku wzięło się z tego, kim jestem.
A bez tego... kim mam być?
Czuję, jakbym musiała zdefiniować się na nowo. I nie chcę się definiować. Muszę zamykać oczy i usta, ale nie mam na to ochoty. Nie wiem już, jak się zachować, czym się dzielić, co ukrywać, ani też jaki w tym chocholim tańcu jest w ogóle sens.

A więc, Dagmaro...? Czy szukasz swojej definicji?
Może po prostu mów po imieniu. O wszystkim.

Mów także o tym, że przyjaźń bez akceptacji nie mieści się w pojęciu przyjaźni ani w Twoim, ani w żadnym innym słowniku.

Wódka i zakąska

Gdzie są dwa serca, tam może zrodzić się chemia.
Dramat zaczyna się wówczas, gdy zależy tylko jednej stronie.

Powiem szczerze, że byłam w obu sytuacjach: obiektu oraz "nosiciela" nieodwzajemnionego zakochania. Każda ze stron medalu ma swe jasne i ciemne strony, wady i zalety. Każda wywołuje spektrum emocji, z którymi trzeba sobie poradzić. Nie ma jasnej recepty na żadną z nich, tak jak nie istnieje rozsądna profilaktyka.

Jakby życie codzienne nie było wystarczająco skomplikowane i bez takich perypetii...


Znając obie sytuacje z autopsji, stanęłam z dnia na dzień pośrodku. 
Mediator? Nie było sporu, który trzeba rozwiązać...
Terapeuta? Być może... Dla kogo jednak, dla pary czy jednej ze stron?
Przyjaciel? Raczej nie spisałam się zbyt dobrze w tej roli...

I mam nieustanne wrażenie, że znalazłam się między przysłowiową wódką a zakąską. Nie mam natomiast pewności, która z osób zaangażowanych będzie tą powodującą kaca.

A najtrudniejsze jest dla mnie to, iż na obu po prostu mi zależy.




We własnym rytmie... © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka