Decyzja została podjęta w czerwcu. Kilka kliknięć myszką - i moje nazwisko wylądowało na liście. Później trzeba było jeszcze trochę pojeździć, wydać pieniążki (cudem) zaoszczędzone i... czekać.
A teraz się doczekałam.
Jak to się zaczęło? Ano kilka lat temu, gdy w podobny sposób zostałam wcielona w szeregi studentów psychologii. Kilka kliknięć myszką, przelew (nie moich jeszcze wówczas) pieniędzy i stałam się zdobyczą szkolnictwa wyższego. Wszyscy moi rówieśnicy tak zrobili i nie było to nic dziwnego. Przeciwnie, wytykano palcami tych, którym na uniwersytety nie było po drodze.
Po pięciu latach okazało się, że nie mam jeszcze tysiąca uprawnień, które "by się przydały". No to skończyłam studium, później dwa kursy i szereg warsztatów. Łyknęłam ciut informacji, zdobyłam stos papierów... i niczym mantrę powtarzałam "w weekend nie mogę, mam zjazd" każdemu, kto próbował wyciągnąć mnie na towarzyski soczek.
Skończyłam! Najważniejsze tytuły zdobyłam w ciągu dwóch kolejnych lat, zrobiłam awans zawodowy w międzyczasie - nieźle. Planowałam zacząć cieszyć się wolną sobotą i wykorzystywać podłapane kwalifikacje w konkretnej pracy (w końcu obiecano mi cały etat!).
Ale gdy usiadłam, pomyślałam... Boże, jak to jest mieć czas wolny?! Chciałam coś ze sobą zrobić.
No to podjęłam decyzję, kliknęłam kilka razy, wydałam kolejne pieniążki (swoje tym razem) i znów jestem studentką. Wyższą niż wyższą, bo podyplomową - ale obowiązki mam zwyczajne. Siedzę na wykładach, użeram się z praktykami, szukam literatury do egzaminów i w co drugi weekend powtarzam mantrę "nie mogę, mam zjazd".
I widzę zastanowienie na twarzy, jak szalona muszę być, że wciąż mi się chce.
A ja chyba po prostu potrzebuję jeszcze trochę doświadczyć, odrobinę się dowiedzieć, ciut pomyśleć. Ot, gonię za swoim rozumem.
A za czym Ty (trochę zbyt) szaleńczo gonisz w swoim życiu?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz